Fantomowe ciało Wisły

Nasza strona tworzona jest dla kibiców i przez kibiców, a że ostatnie wydarzenia w naszym klubie nie przechodzą bez echa, to i przychodzi nam to przeżywać na różny sposób. Jednym z nich jest np. pisanie felietonów, a dziś na naszą skrzynkę mailową takowy otrzymaliśmy. I publikujemy go w całości.
"Bo sen istotne to życie, póki z zbudzeniem rozbicie nie przyjdzie."
Pedro Calderon de la Barca
Idea napisania tego tekstu zaczęła się krystalizować w mojej głowie na poważnie po meczu z Jagiellonią. Zainspirowany nie tylko sytuacją Wisły, ale i ostatnimi wydarzeniami w kraju i zagranicą przypomniałem sobie o książce, którą polecił mi w czasie studiów jeden z profesorów. Kiedy skończę pisać ten tekst będę już po lekturze "Fantomowego ciała króla" - bardzo ważnej pozycji o Rzeczpospolitej Obojga Narodów, którą każdemu polecam.
"Fantom" to nic innego jak zjawa, zaś "fantomowy" kojarzy się właśnie z czymś nie tyle nieistniejącym co niejako zawieszonym pomiędzy rzeczywistością, a samym jej tylko umysłowym odzwierciedleniem. Coś fantomowego jest i "nie jest", zawiera w sobie nieusuwalną negację, a przecież stanowi zjawisko, co do którego można się odnieść, sensownie rozmawiać. Jednak to właśnie owa esencjalna negacja sprawia, że traktujemy fantom nie jako pełnoprawny fragment rzeczywistości, a jakieś oszustwo, blagę.
Ciało to z kolei biologia, materia, konkret. Praktyczna, działająca struktura uporządkowanej materii, zależnie od złożoności danego organizmu mniej lub bardziej zadziwiająca. Gdy przestaje funkcjonować, organizm umiera. Jasne jest zatem, że czego jak czego, ale ciała nie można mieć "na niby". Jak go nie masz, to nie żyjesz.
Cóż więc oznacza tytułowe "fantomowe ciało" Wisły? Oznacza sytuację w jakiej znalazł się ostatnimi czasy nasz Klub. Uwikłany w sprzeczności, niekonsekwencje, ale przede wszystkim - ostentacyjnie nieprawdziwy, blagierski. Z drugiej zaś strony nie mniej realny niż klawiatura, w którą teraz stukam czy też pakiet telewizyjny pewnego słonecznego przedsiębiorstwa telekomunikacyjnego, którego popularność wśród wiślackiej braci z pewnością wzrośnie.
Wisła to zawodowy klub piłkarski, a przy okazji przedsiębiorstwo prowadzone przez spółkę akcyjną. Czytając tę definicję odbiorca spodziewa się więc, że sąd ten odpowiada rzeczywistości, tj. trafnie charakteryzuje wycinek uniwersum będący Wisłą Kraków. W konsekwencji, oczekuje, że wycinek ten będzie składał się m.in. z praw majątkowych, piłkarzy, trenerów, boisk treningowych i co tam jeszcze potrzebne, by grać w piłkę i czerpać z tego korzyści finansowe. Mając zaś z tyłu głowy komercyjny i sportowy charakter działalności owej korporacji, odbiorca ten domniemywa, że wszyscy zaangażowani w działalność klubu dążą do tego, by zyski z jego działalności były coraz wyższe, podobnie jak pozycja w hierarchii podobnych przedsiębiorstw. Krótko mówiąc: coraz lepsi piłkarze, coraz lepsze wyniki, coraz bardziej zadowolona klientela i coraz większy segment rynku zagospodarowany. Gdyby zaś dowiedział się, że piłkarze są coraz gorsi, wyniki coraz gorsze, klienci coraz mniej zadowoleni, a renoma klubu spada, stwierdziłby zapewne, że przedsiębiorstwo przegrywa z konkurencją. Przegrywa, bo któryś z elementów układanki przestaje nadążać, ma niższą od innych jakość, ewentualnie, że zwyczajnie nie występuje w tej firmie. Ciekawe tylko, jakby zareagował na wieść, że istnieją właściwie tylko klienci reszta jest... umowna. Na miejscu tego człowieka natychmiast sprawdziłbym, czy oto nie powstał na ziemi krakowskiej jakiś nowy związek religijny.
Nie widzę w tym miejscu potrzeby, aby udowadniać wykazaną już przysłowiowe 1906 razy tezę o słabości piłkarzy jacy z reguły trafiali do Klubu za czasów "Trio". Nie były to, poza paroma wyjątkami, transfery przemyślane, skrojone pod potrzeby ligi. Nie wiem, czym był ów "Fundusz Transferowy", nie wiem skąd takie zaufanie do wizji kolejnych trenerów. Nie wiem, czym zajmował się Arkadiusz Głowacki. Nie wiem, czy z reguły piłkarze przechodzili przed angażem jakąkolwiek weryfikację oprócz takiej, że zna ich obecnie pracujący pierwszy trener lub mają ciekawą przeszłość (Fatos). Osobiście jestem zdania, że ludzie zajmujący się zawodowo wyszukiwanim piłkarzy powinni po paru miesiącach skompletować sensowną listę życzeń. Wystarczyłoby bowiem przeprowadzić analizę naszej wrestlingowej Ekstraklasy, sprawdzić którzy piłkarze osiągali w niej sukces i popytać gdzie trzeba. Przykłady Pola Lloncha, Carlitosa, Tudora, Ramíreza, Turgemana pokazują, że można. Pod warunkiem, że zna się swoje środowisko, a to brak tej świadomości stanowi rdzeń problemów Wisły.
Nawet jednak z tak lichym kapitałem ludzkim można by było osiągnąć przyzwoity wynik sportowy, gdyby nie kolejni zatrudniani szkoleniowcy. Zaczęło się od pozbawionego pomocy Sobolewskiego Stolarczyka. Tandem ów działał w czasach schyłkowych rekinów fantastycznie i pierwszym poważnym błędem było niezadbanie o jego trwałość. Należało zrobić wszystko, by utrzymać sztab szkoleniowy z jesieni, nawet za cenę solidnych podwyżek, a tak się nie stało. Potem przyszła afera z zatrudnianiem Skowronka - jak się okazało w zamian za odejście Obidzińskiego otrzymaliśmy mało wymagającego od piłkarzy megalomana. Nadto, utrwaliła się tendencja do wybaczania skandalicznych porażek, która dodatkowo wskazuje na wiślackie "rozdwojenie jaźni" - odwoływanie się do znaczenia Klubu przy jednoczesnym tolerowaniu 0:7, KSZO, Błękitnych, Śląska, Lecha... Następcą został, zgodnie z zasadami dialektyki heglowsko-marksistowskiej, Hyballa, który "wziął piłkarzy za mordę". Z jednej strony antyteza, a z drugiej - konsekwentna kontynuacja poprzednika, biorąc pod uwagę poziom kontaktu z Realnym. On też dobrze zaczął, ale kontakt z "fantomowym ciałem Wisły" skończył się dla niego wzmocnieniem patologii charakteru skutkującym problemami z duńską administracją. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie. W tym miejscu zwraca uwagę, że charakter Niemca był znany już wcześniej. Dlaczego nie zadbano o sprawdzenie profilu kandydata? Jest to raczej normalna (ano właśnie...) procedura rekrutacyjna. Słowakowi Guľi nie można zarzucić spaczonej psychiki, jednak w jego przypadku nie doszło nawet do realnej diagnozy. Hyballa przynajmniej stwierdził, że piłkarze to lenie bez umiejętności (prawda) i że trzeba dużo biegać (też prawda). Gegenpressing stanowił realną odpowiedź na Ekstraklasę, "tiki - taka" Guľi zaś... nie. W jego przypadku ważna była "wizja", rzeczywistość miała ulegać stopniowemu do niej dopasowaniu. Problem polegał na tym, że Wisła to nie Kaplica Sykstyńska, którą trzeba upiększyć korzystając z geniuszu Michała Anioła i papieskich funduszy. Oczywiście, główną różnicą są owe fundusze. Zatrudnienie Jerzego Brzęczka, Sobolewskiego i Dyji, to już decyzja na wpół obudzonego. Osobiście oceniałem ją jako dobrą - ludzie, którym zależy, trener mogący mieć respekt u zawodników. Cóż, otrzymałem człowieka, który nie potrafi wymóc na Klubie napastnika i który szybkiego Manu wystawia na ŚPO. Oraz 1 wygraną w najważniejszej w nowej historii Wisły rundzie. Pomijając już fakt snucia przez tego pana jakichkolwiek odniesień do przyszłości Klubu, z którym łączyć go powinny już tylko bilety bądź karnet.
Trenerzy wiążą się bezpośrednio z kolejnym elementem anty-układnki. Wisła mianowicie nie rozwija zawodników, a z tych którzy są w kadrze nie wydobywa pełni umiejętności. Cóż z tego, że na jesień stawiano na młodych, jak realny postęp uczynił jedynie Biegański. Najlepszym dla mnie przykładem na zilustrowanie powyższej tezy - Konrad Gruszkowski. Ambitny, wybiegany chłopak, krótko mówiąc: kandydat na piłkarza. Z jego fizycznością i ciągiem na bramkę po poprawieniu techniki mamy czołowego prawego obrońcę ligi. Problem w tym, że techniki nadal brakuje i jest to stały problem od momentu, gdy gość zaczął grać w Wiśle regularnie. To po co przychodzi na treningi i czym one są? Kto odpowiada za kontrolę postępów wiślackiej młodzieży, jak owa kontrola wygląda? Z doświadczenia wynika, że nikt i nijak. O Plewce, Szocie, czy "następcy Kuby" z Chorzowa nie piszę, bo sytuacja jest w najlepszym wypadku (może Patryk) analogiczna do Konrada, reszta cofnęła się w rozwoju. Nie wspominając o braku jakiegokolwiek pomysłu na grę, zgraniu. Goli jak nie było, tak nie ma, a obrona przypomina sito. Prawdę mówiąc, gdyby nie Kieszek i indolencja "Syna Ojca" w derbach byłaby masakra. Na szczęście, byliśmy w Ekstraklasie, więc jaka liga taki Teksas, jacy napastnicy taka piła łańcuchowa. Sprzyjające okoliczności zewnętrzne nie zmieniają jednak faktu, że trening, który cofa w rozwoju to oksymoron. Skoro zaś istnieje (?), to oznacza jedno: jest fantomowy.
Mamy zatem fantomową politykę transferową, fantomowych trenerów, fantomowy trening. Zanim przejdę dalej, odnotuję uczciwie, że działania dotyczące grup juniorskich, przynajmniej na pierwszy rzut oka, są w porządku. Możliwe, że doczekamy się jeszcze paru wychowanków pełniących ważne role w pierwszej drużynie, ale problem tych chłopaków jest taki, że wchodząc do "dorosłej" Wisły wkraczają w dziedzinę niebytu. Przynajmniej na razie. Nadto, spadek z ligi poważnie wpłynie na finanse, a więc i kondycję akademii. Niestety, z fantomem jest jak z czarną dziurą - wsysa w siebie rzeczywistość, element po elemencie, zastępując je sobie podobnym obrazem, który i tak powoli blaknie rozpływając się w nirwanie.
Zaraz po akcji ratunkowej Stanowski napisał artykuł, gdzie stwierdził, że tego klubu nie było. Miał rację, problem w tym, że obecnie sytuacja formalnie z pewnością jest lepsza (istnieje osobowa obsada struktur), ale spójrzmy nie na schemat, a na działanie tej maszyny. Akcjonariuszy jest kilka tysięcy w tym kilku głównych, ale o Klubie decydują tak naprawdę dwie osoby: Błaszczykowski i Królewski, a będąc konsekwentnym (na podstawie wywiadu z byłym prezesem) - jedna. Akcjonariusz, który nie ma 30% akcji będący przy okazji: członkiem rady nadzorczej, piłkarzem, bratem prezesa, twarzą akcji ratunkowej. Sytuacja przypomina starorzymski pryncypat. Dla mniej obznajomionych z historią: Rzym formalnie cały czas był republiką. W praktyce jednak rządził - wsparty na osobistym autorytecie i wiernym (powiedzmy do czasu) aparacie przymusu - "pierwszy wśród równych" cezar łączący w sobie najważniejsze urzędy zdegenerowanego do cna ustroju. Oczywistym jest, że w Wiśle struktura nie pełni swojej funkcji. Jest atrapą. Jednocześnie, ponieważ Klub jakoś działa to musi w nim istnieć i istnieje czynnik sterujący. Nietrudno go wskazać. Zwyczajnie, w Wiśle rządzi wola wodza, a pośrednio ten, kto najbardziej na nią wpływa, podobnie jak w innych strukturach tego typu. Konsekwentnie, wszystko jest w porządku, dopóki ów "princeps" rządzi dobrze, tj. z korzyścią dla całego systemu (państwa, spółki, przedsiębiorstwa). Wtedy mało kto pyta o reguły, słusznie przyjmując, że mają one jedynie funkcję pomocniczą dla celu jakim jest ogólna pomyślność. Dla przykładu, gdyby nikt nikogo nie krzywdził, kodeks karny byłby niepotrzebny. Wracając do Wisły, czemu drobni akcjonariusze nie mają przedstawiciela w radzie nadzorczej? Czy ktoś liczy się z ich zdaniem, podobnie jak z przedstawicielem sponsora strategicznego? Czy prezes jest kontrolowalny? Czy trener będący najbliższą rodziną "princepsa" odpowiada za wyniki inaczej niż moralnie i "przed historią"? Otóż, moim zdaniem, obecny ustrój Wisły Kraków wyklucza taką możliwość. Zatem nie ma sensu domagać się głowy tego, czy innego. To czego naprawdę warto się domagać to zmiany tegoż ustroju, czyli zwyczajnej rewolucji.
Problem "fantomowego ciała Wisły" nie wzbudziłby jednak u mnie większego zainteresowania, gdyby nie ściśle korespondująca z nim postawa włodarzy. W istocie to ona uwypukla i współtworzy fantazmatyczne bytowanie Dumy Krakowa. Czymże jest bowiem fatamorgana bez widza? Bóstwo bez wyznawców? Rytuał bez uczestników? Niczym. Być może istnieje gdzieś fizycznie jako błysk w oku wielbłąda, zapis w starej księdze, ale w sensie społecznym, komunikacyjnym jest nieistotny. W przypadku Wisły Kraków było dokładnie odwrotnie. Klub stał się jedną wielką opowieścią, twitterową dyskusją. Filmik, jubileusz, wiślacki kalendarz, internetowa "drama" z sędziami... Znamienne, że tuż przed brutalnym kontaktem z realnością otwarto stacjonarny sklep z pamiątkami. Oraz propagowano przewidywania frekwencji na stadionie przez sztuczną (!) inteligencję. W międzyczasie drużyna nie zdobywała punktów (pracując na treningach), mecz o wszystko z Jagiellonią w pierwszym składzie zaczęli Škvarka i Hugi, wcześniej temat ogranego w poważnej lidze tureckiego napastnika przegrał rywalizację z nie-wiadomo-czym (nie zdziwię się jak brakiem podzielonych niczym skóra na niedźwiedziu pieniędzy za Forbesa). Szefostwo nie widziało problemu w tym, że ligę uratować ma w tych okolicznościach waleczny, ale nieskuteczny napastnik, a nawet jeśli widziało, to nie zrobiło niczego widocznego, co by rozwiązało problem licząc, że jakoś to będzie. Na marginesie, wtedy Warta sprowadziła Castañedę. Wisła zaś atletycznego skrzydłowego z kondycją na godzinę grania, który większość meczów rozegrał jako...ofensywny środkowy pomocnik. Z braku chęci, umiejętności lub z frustracji Elvis Manu zastosował połowicznie filozofię "lepiej mądrze stać, niż głupio biegać". A szkoda, bo moim zdaniem potencjał facet ma i wystarczyłoby go dobrze ustawić, zarówno mentalnie jak i taktycznie, by został wartościowym członkiem pierwszego składu (przez 60 minut rzecz jasna). No, ale co jeden z "Trio" ponarzekał na Twitterze na sędziów to jego. Problem w tym, że żaden z nich raczej się tym nie przejął, bo przecież w Internecie to ludzie wypisują różne głupoty... Obecne zachowanie właścicieli, trenera i prezesa świadczy zaś o tym, że nadal nie zdają (lub nie chcą zdać sobie) sprawy z powagi sytuacji. Przynajmniej poza słowami nie mamy na to żadnego dowodu, a słowa już były. Choć, z drugiej strony, wypowiedzi wiceprezesa, prezesa i trenera można traktować jako kontynuację "błogosławionej niewiedzy". Symptomatyczne jest też przerwanie "Wiślackiej opowieści" do dnia 13 czerwca. Cóż, jak to w serialu - przerwa między sezonami. Niecierpliwym widzom pozostaje więc czekać na pojawiające się w mediach "spoilery".
Pozostajemy w tym wszystkim i my - kibice. Jeden z niewielu, a na pewno najpoważniejszy przedstawicieli Realnego. My jesteśmy prawdziwi. Na meczu z Wartą wybrzmiało to - głównie ustami Ultras - z całą mocą wcześniejszego wsparcia jakiego udzieliliśmy tej drużynie. Z jednej strony nie pochwalam łamania prawa, a z drugiej rozumiem i usprawiedliwiam. Realne wrzasnęło. Zaśmierdziło. Pokazało. Wjechało z buta wyłamując zamek do sypialni. Wisła ma to szczęście, że nadal prawdziwy - i potężny - jest jej fundament. Tym fundamentem są fani z różnych względów zafascynowani kopaniem piłki przez 22 kolesi. Pogratulujmy sobie, ale pamiętajmy też co z tego wynika. Otóż, fantom to czarna dziura, a my stykamy się z nią. Jest obok nas w piłkarzach, trenerach, wizjach z Twittera. Możemy ją odegnać, transplantować Real do ciała Wisły. Ale możemy też strasznie dużo stracić. Stracić część siebie.
Dzięki i do zobaczenia na stadionie.
Onomatopejus
Tekst nadesłany przez Czytelnika serwisu.
Redakcja
Tagi:
Zobacz także:
- « Przed nami 35. Turniej im. Adama Grabki
- « Kamil Broda wraca do Wisły Kraków
- « Koniec wypożyczenia Krystiana Wachowiaka
- « Poważna kontuzja Zdenka Ondráška
- 100 dni Jerzego Brzęczka w Wiśle Kraków »
- Ramowy terminarz sezonu 2022/2023 w rozgrywkach drużyn I-ligowych »
- Kontuzja Macieja Sadloka »
- Wisła Kraków bez drużyny rezerw w sezonie 2022/2023 »
Najczęściej czytane w ostatnim tygodniu:
- « Jarosław Królewski potwierdza rozmowy z Wojciechem Kwietniem
- « Alexis Trouillet może trafić do Wisły?
- « Alexis Trouillet nie zostanie piłkarzem Wisły Kraków
- « Poważna kontuzja Piotra Starzyńskiego
- « Alexis Trouillet na testach medycznych w Wiśle Kraków
- « Zwycięstwo w próbie generalnej przed ligą